Tuesday 23 August 2016

Tez nie wiem co sie dzieje

O Polsce znowu jest głośno w mediach, choć niekoniecznie z dobrych powodów. Kraj, który nie tak dawno temu nazywano przykładowym sukcesem post-komunistycznej transformacji, trafia teraz do nagłówków jako najnowszy przykład europejskiego odwrotu od liberalnej demokracji, gdzie demokracja jest poważnie zagrożona.

Co powoduje tak entuzjastyczną mobilizację polskiej młodzieży pod sztandarem nacjonalizmu i ksenofobii?

Ten rozwój wypadków ma kilka przyczyn, z których jednej – roli młodzieży, nie poświęcono jednak jak dotąd zbyt wiele uwagi. Zadziwiające, jeśli weźmie się pod uwagę, że młodzi wyborcy odegrali kluczową rolę w polskim zwrocie na prawo w zeszłorocznych wyborach, w wyniku których w Sejmie brak jest posłów z lewicowej, czy nawet centro-lewicowej partii.
Uderzający jest również brak młodzieży w masowych protestach przeciw posunięciom konserwatywnego i populistycznego rządu Prawa i Sprawiedliwości, choć to niekoniecznie oznacza jej poparcie dla polityki PiSu.
Młodzi ludzie wydają się w swej masie przekonani przez przeciwny establiszmentowi, ksenofobiczny i eurosceptyczny dyskurs, podsycany rozgoryczeniem ekonomicznym. Równocześnie, wśród młodego pokolenia można zaobserwować ostry wzrost nacjonalizmu. Jego przyczyną może być prowadzenie „polityki historycznej” przez rządy ostatniego dziesięciolecia.
Wesprzyj Fundację Dziennikarską mediumpubliczne.pl

Polityka historyczna narzędziem władzy

Historia ma w Polsce wielkie znaczenie. Trudno się temu dziwić w kraju tak dotkniętym przez kluczowe wydarzenia i procesy w Europie podczas ostatnich dwustu lat. Tym bardziej, że państwo promowało i promuje narrację historyczną i instytucjonalizuje rocznice historyczne.
Historii pełno jest w przestrzeni publicznej i w obchodach, a dziesiątki muzeów jej poświęconych na okrągło wabią zwiedzających. Muzeum Powstania Warszawskiego – gdzie przy użyciu interaktywnych ekspozycji młodzi mogą szczególnie żywo odczuć, co to znaczy być członkiem ruchu oporu, jest jednym z najbardziej popularnych w kraju.
Jednakże to używanie instytucji państwowej – Instytutu Pamięci Narodowej (IPN) jest najbardziej efektywnym instrumentem w polityce historycznej. IPN jest największym centrum badawczym historii w kraju, ma do dyspozycji sieć wydawnictw, kontroluje archiwa i posiada własną prokuraturę do badania i ścigania historycznych wykroczeń przeciw „Narodowi”, zatrudnia około dwóch tysięcy pracowników, a jego budżet spycha w cień sumę budżetów wszystkich innych instytucji badań historycznych.

Instytut, zaprojektowany jako instrument lustracji i dekomunizacji, stał się kluczowym instrumentem w „polityce pamięci” państwa i rządu. Jego rolą stała się misja edukacyjna, propagująca oficjalną narrację historyczną władzy.

Dodatkowo, IPN zdobył również wpływ na naukowe i publiczne debaty o wrażliwych kwestiach w historii – stosunków polsko-niemieckich, polsko-żydowskich, polsko-rosyjskich i polsko-ukraińskich. W podsumowaniu, IPN jest instytucją bezprecedensową zarówno w dziejach Polski jak i regionu.

Upolityczniona historia jako doktryna polityczna

Ponieważ IPN jest instytucją państwową, partia polityczna u władzy może za jego pośrednictwem dyktować politykę historyczną i pamięci wedle swojego widzimisię. Były z tym już problemy w przeszłości, gdy PiS rządził krajem w latach 2005 – 2007 i upolitycznił IPN, by użyć go jako instrumentu do prześladowania przeciwników politycznych poprzez nagłaśnianie ich komunistycznej przeszłości.
Odkąd PiS uzyskał w zeszłym roku sejmową większość absolutną, sprawy przybrały o wiele gorszy obrót. Rząd dąży do przejęcia pełnej kontroli nad Instytutem poprzez zmianę jego podstaw prawnych i upychanie lojalnych aktywistów i historyków w jego struktury i organa wykonawcze.
Co więcej, rząd przystąpił do radykalnej restrukturyzacji polskiej polityki historycznej. Ma ona na celu nie tylko na zmiany w istniejących, czy planowanych projektach – jak np. Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku, ale jest głównie nakierowana na kształcenie młodzieży polskiej w duchu “patriotycznym i poprawnym”, uwydatniającym prześladowania narodu polskiego i gloryfikację nowych „bohaterów” w rodzaju „żołnierzy wyklętych”, którzy co prawda walczyli w partyzantce przeciw reżymowi komunistycznemu tuż po zakończeniu II wojny, ale dokonywali też anty-żydowskich ekscesów i popełniali krwawe zbrodnie przeciw członkom innych grup etnicznych.
Mimo że rząd życzy sobie pogłębienia znajomości historii, by kultywować świadomość patriotyczną młodzieży, Anna Zalewska, obecna minister szkolnictwa odpowiedzialna za reformę zakwestionowała oficjalnie udział Polaków w masakrze żydów w Jedwabnem i odpowiedzialność za Pogrom Kielecki.

Używanie historii a mobilizacja młodych

Choć na podstawie braku udziału młodzieży w protestach antyrządowych oraz jej głosowania przeciw establiszmentowi mogłoby się wydawać, że jest ona zniechęcona i rozczarowana polityką, na pewno nie jest ona apolityczna. Procent młodych głosujących w wyborach jest tradycyjnie cokolwiek niższy niż innych grup wiekowych, uderza jednak popularność partii prawicy i skrajnej prawicy.
Dodatkowo, sondaże opinii uczniów szkół średnich jeszcze nie uprawnionych do głosowania potwierdzają ten trend. Nie jest też tak, że młodzież się nie mobilizuje. W 2012 roku w Polsce miały miejsce żywiołowe protesty przeciw ACTA, głównie z inicjatywy młodych. Tzw. Marsze Niepodległości, organizowane przez grupy prawicowe i skrajnie prawicowe w Święto Niepodległości 11-go listopada gromadzą w ostatnich latach tysiące, o ile nie dziesiątki tysięcy młodych ludzi.
Przyczyną wydaje się być „konsumerski patriotyzm”’, który uzurpuje świadomość historyczną młodego pokolenia i podsycany jest populistyczną retoryką w polityce. To nie książki, czy debaty naukowe na temat historii służą do kształtowania poglądów młodzieży. Historia jako nauka ma się kiepsko, jak świadczą statystyki maturalne.
To wynik procesu splatania patriotyczno-historycznego symbolizmu z pop-kulturą młodzieżową, który zaczął się podczas rządów PiSu w latach 2005 – 2007. Nie powinno zatem dziwić, że wielu młodych ludzi ubiera koszulki z symbolami ruchu oporu podczas II WŚ, czy też z „Orłem Narodowym” i głosuje masowo na Pawła Kukiza, gwiazdora rock’owego, głoszącego anty-establiszmentowy populizm zabarwiony elementami narodowo-patriotycznymi.
Co więcej, rząd PiSu toleruje, a nawet popiera ataki na pracowników naukowych i historyków nie zgadzających się z polityzacją historii,  lub krytykujących jej używanie. Nie potępia demonstracji młodzieży nacjonalistycznej i ze skrajnej prawicy, których częstotliwość znacznie się zwiększyła od przejęcia władzy przez Prawo i Sprawiedliwość. Równocześnie, w całym kraju niepokojąco wzrosła liczba rasistowskich ataków motywowanych przez ksenofobię.
Mimo to prezydent Andrzej Duda, chwaląc rosnący udział młodzieży w patriotycznych celebracjach, poparł ostatni Marsz Niepodległości, podczas którego miały miejsce liczne przypadki głoszenia ksenofobicznych haseł nienawiści. Płytki, prostacki patriotyzm głoszony podczas takich marszów jest odbiciem  wrzaskliwego sloganizmu kiboli, a jego strona wizualna wywiera takie wrażenie, że sceny z Marszu Niepodległości znajdą się w kręconym w Hollywood filmie o neo-nazistach.

Ryzyko otwarcia puszki Pandory

Połączenie używanej przez rząd polityki historycznej z „konsumerskim patriotyzmem” jest potencjalnie wysoce ryzykowne dla polskiej młodzieży, zawiera bowiem silny ładunek emocjonalny. Podczas gdy socjologowie spierają się czy młodzież jest bardziej prawicowa niż reszta społeczeństwa, patriotyczne i hałaśliwe kohorty młodych ludzi, wyznających prostackie nacjonalistyczne i szowinistyczne poglądy będą zasilać szeregi wyborców przez długie lata. Jest to żyzny grunt dla populistycznych polityków prawicy i skrajnej prawicy dążących do poszerzenia swego zaplecza wyborczego.
Dlatego właśnie instrumentalne traktowanie polityki historycznej jest ukrytym zagrożeniem. Przypomina otwarcie puszki Pandory wypełnianej chwytną narracją o wiktymizacji i gloryfikacji, która może być atrakcyjna i wpływowa dla grona odbiorców o wiele szerszego niż prawica i skrajną prawica.

Skutki mogą być tragiczne. Rosnące szeregi młodych, głoszące hałaśliwie nacjonalistyczne i ksenofobiczne poglądy mogą zepchnąć polską, a nawet regionalną politykę, jeszcze dalej od liberalnej demokracji. Często mawia się, że historia lubi się powtarzać, najpierw jako tragedia, następnie jako farsa, jest to jednak bez wątpienia potężny i potencjalnie niebezpieczny (gdy źle użyty) instrument do budowania przyszłości.

Tekst przetłumaczył Krzysztof Woźniak
O Autorze:
Tom Junes jest historykiem i adiunktem badającym ruchy protestacyjne w Europie Środkowo-Wschodniej. Jest członkiem fundacji Sofia, do studiów humanistycznych i społecznych, obecnie visiting fellow w Centre for Advanced Study in Sofia, Bułgaria. Autor książki „Student Politics in Communist Poland: Generations of Consent and Dissent.”
Related Articles:
Illiberal tangos in central and eastern EuropeAndrea L. P. Pirro
To confront polarisation one must look into the abyss Agnieszka Pikulicka-Wilczewska
Subjects
Poland
Spotlight on what’s left in Poland

Tekst źródłowy znajdziesz tu