Wednesday 24 February 2016

garrettki i vanesski

Vanessa Mae rozpalala swiat w latach 90- tych XX wieku. Kazdy odkryl w sobie melomana. Natomiast David Garrett ogarnia glowy wszystkich w XXI wieku. Na nowo stalam sie melomanka jak i rzesza maniaczek czyli garretek. Czym sa wielbicielki i kto to jest David Garrett przeczytajcie sami. 
Nieprzyzwoite pozy w obu przypadkach jest tylko przypadkowy.

Image result for david garrett violin   vs. Image result for vanessa mae married
Owszem, bardzo kocham męża i córkę, ale David to inna miłość. Inspirująca. Jak go poznałam, to wyciągnęłam z kufra stare nuty, zamówiłam stroiciela i powiedziałam: kurczę, muszę! Rozumiesz, po 30 latach wróciłam do pianina. Stało rozwalone totalnie, a teraz gram nokturn Chopina - Anka Maj-Musiał, instruktorka w gminnym ośrodku kultury w Wielbarku na Mazurach, ma dwa życia.

Poduszka

Praga, hotel Pushkin, pokój 214, połowa września 2015 roku, szósta rano. Anka budzi się wściekła, choć trudno powiedzieć, że się budzi, bo całą noc nie spała. W uszach ciągle słyszy koncert Brucha. Teraz siedzi na brzegu łóżka i płacze.

- Zaraz utopię te pieprzone skrzypce w Wełtawie! - ciska poduszką o ścianę. Zamówiła ją w pracowni krawieckiej na drugim końcu Polski. Poduszkę w kształcie skrzypiec dostarczył kurier. Była taka, jak chciała: białe tło i czarne nuty na pięciolinii. Na odwrocie białe serduszka na miętowym tle. Mięciutkie skrzypce kosztowały 70 złotych i miały być prezentem dla Davida.

- Siedziałam w pierwszym rzędzie, ręce pociły mi się z nerwów. Gdy tylko skończył grać i schodził ze sceny, krzyknęłam podnosząc skrzypeczki do góry. A on nawet nie spojrzał. To było moje marzenie, żeby David tę poduszkę kładł pod głowę.

Marzeń związanych z Davidem Anka ma multum. Raz chciała spojrzeć mu głęboko w oczy. I spojrzała. To było po koncercie w Rzymie, 11 dni przed Pragą. A ściślej: to on zerknął na nią, gdy podpisywał płytę. Spojrzenie trwało sekundę, a Anka omal nie zemdlała, bo miała Davida na wyciągnięcie ręki. Gdy trzy miesiące wcześniej była w Berlinie, mogła co najwyżej popatrzeć na niego z daleka. Teraz chciałaby pojechać za nim do Cremony, ale nie wie, czy uzbiera kasę.

- Marcie muszę pomagać, bo zaczęła studia w Toruniu. Ale spróbuję coś z pensji odłożyć, to może pojedziemy razem. Bo ona też kocha Davida.

Stradivarius za 6 milionów euro

Wuppertal, Nadrenia Północna-Westfalia, początek maja 2014 roku, kilka minut po dziewiątej. Frau Emmi Oberbeul smaruje dżemem małą kromkę białego chleba. Niedawno skończyła 99 lat i całymi dniami ogląda na DVD włoskie opery. Albo puszcza klasykę z płyt. Teraz w swoim mieszkaniu przy Uhlandstrasse odkłada na bok nóż i ni stąd ni zowąd zagaduje.

- A Davida Garretta lubisz? Nigdy o nim nie słyszałaś?! (przecząco kiwam głową) To Paganini XXI wieku, geniusz skrzypiec, cały świat go zna.

Po śniadaniu frau Emmi zdejmuje z półki DVD. Koncert w Berlinie, na widowni kilkanaście tysięcy osób. I on nagle wyłania się z tłumu. W kapelusiku i wełnianym kardiganie, w dżinsach i glanach. Włosy spięte w kucyk, pod brodą stradivarius z 1716 roku wart 6 milionów euro. Wirtuoz o twarzy anioła schodzi w dół i czaruje "Piratami z Karaibów". Kilkanaście tysięcy osób wstaje z krzeseł. Euforia.





Dzień później pędzę do muzycznego. Biorę, co jest: dwa crossovery i jeden klasyczny. Wydaję 60 euro. Wieczorem siadam przed telewizorem i katuję Frau Emmi kolejnymi koncertami. Staruszka jest zachwycona, bo Maestro Garrett jest jej ulubionym muzykiem.

Włączam kompa i buszuję po necie. Na Facebooku odnajduję dziewczyny mocno zakręcone na jego punkcie. Jeżdżą za nim po całej Europie! Udziela mi się garrettowa euforia. W maju 2014 kupuję bilet na "Clasic Revolution" do Lipska (potem jeszcze pojadę do Düsseldorfu, Paryża i do Pragi. W szufladzie trzymam kupiony kilka miesięcy temu bilet na koncert Garretta w listopadzie 2016 w Berlinie. Od półtora roku staram się o wywiad z nim, krótko rozmawialiśmy w Pradze). Na koncertach spotykam zakręcone "garrettki". Ela Wójcik ze Szprotawy od 13 lat choruje na serce, czeka na przeszczep, a jej jedynym marzeniem jest wyjazd na koncert. Jedzie. Do Lipska. Bilet funduje mąż.

- Gdy raz usłyszy się Davida na żywo, pragnie się więcej i więcej. Jego magiczna gra daje mi chęci i siłę do walki o nowy dzień. Słucham Davida, gdy jest mi źle i ciężko, gdy jestem szczęśliwa. To takie lekarstwo na smutki i radość. Teraz pragnę, by zagrał w Polsce, bo jeszcze nigdy u nas nie koncertował.

Żegnajcie narty, ciuchy i plaże

Cieszyn, październik 2015, przed ósmą rano. Ewelina Gorzelany pędzi do koleżanki. Z Ewą pracują w różnych sekretariatach na jednym uniwersytecie. Każdy dzień zaczynają od Davida. Co napisał na Twitterze, jakie zdjęcia wrzucił na fanpage, jaka jest ta nowa płyta. A potem wchodzą na YouTube'a i słuchają.

Ewelina: - W listopadzie rok temu byłam w dołku. Jak zwykle wpadłam do Ewy, opowiadam co i jak, a ona, że na chandrę pokaże coś odlotowego. I pokazała pięknego wirtuoza, jak gra "Yesterday". Od razu żegnaj, dołku. Od tamtej pory stale Davida puszczam, mam go w komórce i w kompie na tapecie. Śni mi się po nocach. Pojechałam za nim do Pragi, w tym roku też muszę jakiś koncert zaliczyć.

Ewa też szukała czegoś na życiowe zawirowania i natknęła się na młodzieńca o długich włosach, rzęsach pod sufit, który ze skrzypiec wyczarowywał nieziemskie dźwięki.

- O Boże, trafiony, zatopiony - krzyknęła z zachwytu. - Zaczęłam ściągać płyty, najpierw "Garrett vs. Paganini", potem "Legacy", "Clasic Romance", "Timeless"... No, mam wszystkie. Ja, matka dorosłych dzieci, babcia rozsądna aż do bólu, zwariowałam. Kupuję nagle bilet na koncert w Berlinie. Potem jadę za nim do Pragi. W 15 minut podejmuję decyzję, żeby wyruszyć na koncert do Mediolanu. Żegnajcie narty, południowe plaże, teraz liczą się tylko koncerty.





Ilona Płuciennik z Łodzi jest fanką Garretta od dwóch lat. Szukała idola dla siedmioletniego synka, który właśnie zdał egzamin do szkoły muzycznej w klasie skrzypiec. Jasiek, owszem, Garretta polubił, ale to Ilona w nim się zakochała. W grudniu 2013 roku zamknęła trzeci filar, a za odzyskane pieniądze zafundowała sobie wypad na koncert w Lipsku. Kupiła najdroższy bilet, zapłaciła 150 euro.

- David grał jak szatan, czarował publiczność, pełna hipnoza. Teraz do Pragi pojechałam z mężem, świętowaliśmy 11. rocznicę ślubu; on poszedł na piwo, ja na Davida.

Skrzypce z czekolady

Renata Marcinkowska, stylistka z Krakowa, też wybrała się do Pragi. To był jej trzeci koncert w tym roku, dwa poprzednie zaliczyła w Monachium, była też w Kempten. W tym roku wybiera się do Paryża, a w listopadzie do Berlina. Bilety kupiła przez internet, kilka dni temu dotarły listem poleconym.

- Odkładam z pensji po 100, 200 złotych, rezygnuję z ciuchów. Najdroższe w tym wszystkim są przeloty i hotele, ale jak masz wydatki rozłożone w czasie, to nie odczuwasz tych kosztów - tłumaczy, nie wyjmując słuchawek z uszu. Na MP4 ma nagrane wszystkie płyty. Słucha od pobudki do zaśnięcia. Nie licząc przerw na pracę, bo tam już nie wypada. Teraz wciągnął ją "Explosive", najnowszy album Garretta.

- Każdego dnia dziękuję Davidowi, że pomógł mi podnieść się z traumy po śmierci męża, którego zabił rak. Dni mijały, miesiące, a ja coraz bardziej zapadałam się w sobie, nie widząc sensu. Żadne argumenty do mnie nie docierały, córka wpadła w rozpacz. I wtedy odkryłam Davida. Pojawił się w moim życiu ze swoimi skrzypcami, wrażliwością, ze swoimi oczami. To najpiękniejsze oczy świata. Kiedyś najpiękniejsze miał mój kochany mąż. Teraz David. Od dwóch lat mam cel i sens życia: planuję koncert, kupuję bilet, jadę.

Renata dopadła Garretta w Pradze, gdy po próbie wychodził z filharmonii. Marzenie życia: mieć z nim wspólną fotkę. Udało się! I najważniejsze: wręczyła mistrzowi oryginalnej wielkości skrzypce z czekolady, bo David uwielbia słodycze. Zamówiła je w krakowskiej cukierni. I jeszcze dodała album o Krakowie ze specjalną dedykacją. - Oooo, Krakau, thank you - uśmiechnął się Maestro, oglądając okładkę.





- W Pradze zrobiłyśmy duży krok jako fanki z Polski, bo zbliżyłyśmy się do niego, zaistniałyśmy. I jeśli o nas do tej pory nie myślał, to teraz pomyśli. I może w końcu przyjedzie. - Renata nie traci nadziei.

Nadziei nie traci Joanna Semeniuk (cztery koncerty: Düsseldorf, Dortmund, Essen i Praga), instruktorka jazdy konnej z Koszalina i portrecistka koni. 15 godzin - tyle jechała do stolicy Czech. W torbie wiozła biało-czerwoną flagę z napisem "David, we wait you in Poland". I kartkę z podobizną wirtuoza, którą narysowała kredkami. Na odwrocie wymieniła miasta, w których dziewczyny były na jego koncertach: Wiedeń, Paryż, Neapol, Rzym, Genua, Mediolan, Monachium, Bukareszt, Lipsk, Berlin, Frankfurt, Praga. Ale kartki nie wręczyła, flagi też nie rozwinęła. Nie udało się. Inaczej było dwa lata temu w Dreźnie, gdzie pojechała na premierę filmu "Paganini. Uczeń diabła", w którym Maestro wciela się w wirtuoza wszech czasów. To wtedy podarowała mu walce Chopina i zdążyła rozwinąć transparent z napisem "Fan club z Polski", co odnotowały niemieckie gazety.

Transparenty Joanna ma we krwi, bo za komuny malowała hasła na partyjne zjazdy w zakładach Kazel. I jeszcze plakaty pierwszomajowe malowała, które robotnicy nosili w pochodach. Teraz skupia się na uwiecznianiu miłości do Maestra.

- Martwi mnie tylko jedno: że się nie zakochał, że nie ma rodziny. Chciałabym, żeby spotkał kobietę swojego życia, żeby był szczęśliwy.

Jego niebiańskie oczy

Po rosie/ boso w moim śnie/ płynę do ciebie kochany/ twoje dłonie/ o zapachu cytryny/ czekają na moją twarz/ w nich się schowam/ sen się nigdy nie skończy...

"Sen". Jest jeszcze "Sekret", "Iskra", "Likier" i 120 innych wierszy. Pisze je Beata Piotrowska-Piersiak, bibliotekarka na uniwersytecie w Opolu. Większość poświęca Davidowi. Bo dzięki niemu odkryła w sobie artystyczną duszę. Pisze też listy do Maestra. Pisze i zamyka w szufladzie. "Jesteś złotowłosym księciem z rozwianymi włosami. Twoja muzyka przemawia do mnie codziennie głosem anioła, koi mój ból i odpowiada na tysiące pytań. Kiedy pojawiasz się na scenie, świecisz jasnym światłem" (maj 2015).

- Przyssałam się do Davida jak taki jamochłon i czerpię też muzycznie, bo po latach wróciłam do gry na skrzypcach. To geniusz perfekcyjny, idealny, niemożliwe, żeby był z naszego świata. Chyba jest kosmitą. Podoba mi się, że łączy dwa rodzaje muzyki: klasyczną, która jest jego światem i miłością, oraz rozrywkową. A przy tym jest pięknym mężczyzną. Spójrz na jego niebiańskie oczy, ten uśmiech szczodry, ten... To król emocji i anioł skrzypiec, Paganini młodego pokolenia. On jest po to, żeby świat ulepszać, żeby dawać nam radość, żebyśmy jego muzyką odpoczywali od życia. On nasze życie tą muzyką wywrócił.

Asia (22 lata), córka Beaty, do Davida podchodzi z dystansem. - Owszem, lubię, jak gra, ale nie elektryzuje mnie aż tak bardzo. Z mamą natomiast trudno czasami wytrzymać. Nieraz cały dom huczy o Garretcie, że się słuchać dłużej nie da, tak nadaje.

Tego "nadawania" miał dosyć syn Michał (24), którego Beata próbowała urobić na Davida. - Chciałam, żeby wyglądał jak on. Gdy miał długie włosy, to ciągle marudziłam, żeby spiął je w koczek, bo tak się nosi Maestro. Mamo, daj spokój, co ty z tym koczkiem, opierał się. A ja, że David włożyłby takie buty, że tamto, że tego by nie założył... Michał się nie dał, bo ma swoją osobowość, no to mu odpuściłam. Całe szczęście, że mój mąż jest tolerancyjnym facetem, ale przy nim za bardzo do Davida nie wzdycham. Co innego, gdy jestem sama. Wtedy zapadam się na kanapie. I odlatuję.
Skarbonka

- Też wariujesz? - pytam Marzenę z Warszawy, która jest tłumaczką z włoskiego i nie wyobraża sobie życia bez wyjazdów na koncerty.

- David jest dla mnie prozakiem. Ja mówię, że to diabelski anioł albo anielski diabeł, działa na zmysły. W Pradze przy Bruchu wyrwał mnie z krzesła. Posłałam Ulce zdjęcia, jak on w Rzymie ma taką minę do dołu, prawie rozpłakany. I ja w tym momencie wymiękłam. Podoba mi się, jak paluszkami na skrzypcach przewraca, jak się do muzyki uśmiecha. Jednego stradika za milion dolców rozpierdzielił w Londynie. Potknął się i upadł. To było szczęście w nieszczęściu, że miał te skrzypce na plecach, bo dziś pewnie jeździłby na wózku.

Gdy nie mam biletu na koncert, to jestem chora. W zeszłym roku zaliczyłam dwa w Neapolu, byłam w Berlinie, Rzymie i w Pradze. A już w sierpniu kupiłam sobie bilet do Paryża na majowy koncert w 2016 roku. Do Berlina też się wybieram.

Marzena trzyma w pokoju skarbonkę z napisem David. Rodzina i znajomi wiedzą, że zamiast kupować prezenty, mają wrzucać do skarbonki pieniądze. Ale nie zawsze uzbiera się tyle, żeby pojechać.

- A co tam, są inne sposoby. W minionym roku na przykład miałam zrobić remont domu, no i remontu nie zrobiłam. Ja to wszystko pierniczę. Nie muszę mieć remontu, nowego dachu, ale muszę mieć bilet, muszę wyjechać. Najwyżej ryż z wodą będę jadła, co mi tylko na zdrowie wyjdzie.

Jak nózką tupie

Zielona Góra, grudniowy wieczór. Z łazienki wybiega Maks David Lukassek (drugie imię ma po Garretcie, słuchał go, gdy był jeszcze w brzuchu mamy), lat trzy i pół. Skręca do sypialni, po drodze woła: - Mamusiu, Masiu, ce Dadida, jak tupie nózką, plose, plose.

Monika Lukassek (fanka Garretta od pięciu lat, cztery zaliczone koncerty, wszystkie w Berlinie, w szufladzie czeka bilet na koncert w listopadzie, a na półce w kuchni stoi kubek z podobizną Maestra) nie ma wyjścia. Do odtwarzacza wrzuca DVD. - Tak jest co wieczór - wzdycha. - No i w ciągu dnia też musi być David. Że nie wspomnę o długich podróżach samochodem. Tylko David potrafi go usadzić na miejscu.

Maksio wraca z sypialni, w rączce ściska mikrofon, kładzie go na podłodze. Bo tak robi David, gdy zaczyna "Mission Impossible". Chłopczyk naśladuje ruchy skrzypka, jak on tupie rytmicznie prawą nogą. Przy "Locie trzmiela" łapie rączkami za telewizor i kiwa główką raz w prawo, raz w lewo. A przy "Thunderstruck" razem z Davidem liczy do czterech po angielsku. I do trzech od tyłu. Bo Maksio będzie kiedyś Davidem. Tak mówi. A gdy mówi, to chwyta za skrzypce i próbuje grać. Skrzypce właśnie dostał pod choinkę.

Być szmatką i naszyjnikiem

Gdańsk, kwiecień 2015. Bożena Krężel ogląda film "Paganini, uczeń diabła". Jest zafascynowana grą młodego aktora. W zdumieniu otwiera usta, słysząc "La Campanella", "Carnevali di Venezia". W Google wrzuca nazwisko i już wie, że David Garrett to nie zawodowy aktor, tylko wirtuoz skrzypiec. Że zna go cały świat.

- On przypomina mi "Portret młodzieńca" pędzla Rafaela. Cudowny, wspaniały muzyk, wirtuoz, geniusz. Zakręcił mną tak bardzo, że chciałabym być szmatką, którą kładzie na skrzypcach i opiera na niej swoją twarz. Chciałabym być naszyjnikiem na jego szyi, bransoletkami na nadgarstku, sygnetem na jego palcu i kroplą potu spływającą po jego skroni - rozmarza się, oglądając koncert live. Potem otwiera komputer i siada do pisania. David ją wyzwolił. To dzięki niemu zrozumiała, że już nie chce być ugotowaną żabą, Matką Polką. Że wreszcie chce zaistnieć, bo już dawno zapomniała, kim była i jakie miała potrzeby. Więc ta książka pomału się pisze w rytm utworów mistrza Garretta. Jest jeszcze malarstwo, bo niedawno chwyciła za pędzel.

- David wywraca moje życie, pomaga mi odnaleźć siebie. Żeby być bliżej niego, kupiłam sobie podobne buty i biżuterię. Ja, matka dorosłych dzieci.

Dagmara Majdziak z Poznania oszalała kilka miesięcy temu. - Potknęłam się o niego na YT i to było jak grom z jasnego nieba. Kocham słuchać, jak gra Chopina, Debussy'ego, Masseneta. A album "Explosive" to prawdziwa eksplozja jego geniuszu. Nie, jeszcze nie byłam na koncercie i nie pojadę, bo nie mam kasy. Czekam, aż wreszcie pojawi się w Polsce. Na razie swoimi emocjami dzielę się z dziewczynami na DG Poland.

Portal David Garrett Poland stworzyła kilka lat temu Justyna Justine Budner, zafascynowana wirtuozem po śmierci Michaela Jacksona. To tu dziewczyny wrzucają fotki Maestra, nagrania, komentują jego życie. W zeszłym roku fankom, które jechały na koncert do Neapolu, przekazała zaproszenie dla Davida. W "10 reasons to visit Poland" wymieniła powody, dla których powinien wystąpić w Polsce.

- Nigdy nam nie odpisał, ale wiem, że nieraz mówił, iż chce do nas przyjechać. Mamy przecież wspaniałe filharmonie i orkiestrę narodową.

Zaproszenie

Po powrocie z koncertu w Paryżu (marzec 2015) i krótkiej rozmowie z Davidem Garrettem oraz jego menedżerem Tobiasem Weigoldem - którzy przyznali, że Maestro chętnie zagrałby z filharmonikami warszawskimi - napisałam maila do Filharmonii Narodowej z sugestią, by FN zaprosiła artystę do Polski. Odpowiedź nadeszła 30 marca 2015 roku od p. Danuty Zdanowskiej, która jest koordynatorem programowym FN:

"Szanowna Pani,
Otrzymaliśmy informację od Pani o francuskim skrzypku. [David Garrett jest skrzypkiem niemiecko-amerykańskim - D.K.]. Bardzo dziękujmy za Pani opinię. Artystę znamy i mamy go na uwadze, znamy również osobiście p. Tobiasa Weigolda, więc nie ma problemu z kontaktem z nim. Pozdrawiam".

CV: David Garrett - pół Niemiec po ojcu prawniku, niespełnionym skrzypku, i pół Amerykanin po matce, primabalerinie. Naukę gry na skrzypcach zaczyna w wieku 4 lat, mając 7 - daje pierwsze koncerty.
W wieku lat 11 od Richarda von Weizsäckera, ówczesnego prezydenta Niemiec, dostaje pierwszego stradivariusa (dwa kolejne kupi za własne pieniądze). W wieku lat 13 odkrywa go Zubin Mehta, wybitny izraelski dyrygent. I zaprasza do współpracy. W 15. roku życia David nagrywa płytę z koncertem Mozarta, którą wydaje Deutsche Grammophon. Doskonali się w Londynie u polskiej Żydówki Idy Haendel ("chodź tu, chodź tu", często wołała po polsku do przyszłego wirtuoza). Gdy wkracza w dorosłość, ucieka bez grosza do Nowego Jorku. Grywa w marketach i na nowojorskiej ulicy. Jest modelem - zarabia na życie i na studia w prestiżowej Julliard School. Dziś ma 35 lat i miliony fanów na całym świecie. Obok ukochanego Brucha, Bacha, Mozarta, Kreislera gra na stradivariusie Led Zeppelin, Queen, Beatlesów, Nirvanę, Jacksona. "Poza muzyką jestem zupełnie bezużyteczny. To straszne, jestem jak one trick ponny" - wyznał "Gossipist Magazine". 
http://wyborcza.pl/duzyformat/1,150173,19541626,za-co-fanki-z-polski-kochaja-davida-garretta.html

prowincja anhui i sexi majtki w meczecie

No i jak tu nie wierzyc doniesieniom, ze krew nie woda, majtki nie pokrzywy. Figlowac sie chce nawet pomiedzy meczetami i biciem glowy o posadzke. Tu bijemy sie w piersi czasem nawet pejczem.
Arabskie społeczeństwa są bardzo zachowawcze i konserwatywne. Seks i wszystko, co z nim związane jest tabu – zakazane, wstydliwe, pomijane wykrętnym milczeniem, obłożone grzechem i co najgorsze karane. Nie ma seksu w mediach ani w szeroko rozumianej przestrzeni publicznej. Nie mówi się o problemach seksualnych w szkołach, nie ma żadnej edukacji w tej dziedzinie, w mniemaniu większości Arabów zaburzenia psychiczne na tle seksualnym to wymysł Zachodu, a znalezienie profesjonalnego seksuologa w arabskim mieście graniczy z cudem.Nie jest tak jak w Jemenie czy Sudanie, gdzie za zbytnie zainteresowanie seksem można nawet stracić życie, ani jak w pełnym klubów nocnych i dyskotek Bejrucie, gdzie relacje męsko-damskie są nieporównywalnie bardziej liberalne. Egipt (1/4 arabskiej populacji) plasuje się gdzieś pośrodku, ale i tutaj jest horrendalna przepaść pomiędzy wsią a miastami jeżeli chodzi o stosunek do spraw seksu. Kair (25 mln ludzi) ma wszystko: meczety, kościoły, największy na świecie uniwersytet teologiczny, bractwa religijne wszelkiej maści: od pokojowo nastawionych sufich po agresywnych fundamentalistów spod znaku salafizmu, sushi-bary prowadzone przez Japończyków, nocne kluby i puby jakby żywcem przeniesione z Londynu, sklepy ze zmysłową bielizną oraz – od kilku lat – sex-shopy.

"Cairo confessions"

- Sex-shop? – dziwi się sprzedawca dywanów na Midan Al-Hussein – placu w Starym Kairze – nie ma u nas czegoś takiego. To haram – zakazane! – dorzuca bardziej rozbawiony niż oburzony.
- Sex-shop? – prycha ze złością młody chłopak z brodą, odziany w białą szatę – Idź precz! – Mamrocze pod nosem religijne inwokacje.
- Sex-shop? - Maher – mój znajomy dwudziestoparoletni informatyk komputerowy nie dziwi się wcale – Jasne, jest taki w Mohandisin i kilka w Qasr Al-Nil. Drogie jak cholera, wszystko importowane, ale dostaniesz, co chcesz. Ja i moja dziewczyna kupujemy tam czasem.Seks! Seks w arabskim kraju! To studnia bez dna, niezmierzone pole do popisu dla reportera. Archaiczny koszmar, farsa, tragikomedia. Powoli, bardzo powoli nowoczesność, liberalizm i wolność wyboru wkraczają jednak do tych niedostępnych przez wieki rewirów ponurego tradycjonalizmu i religijnego obskurantyzmu.
Na Facebooku powstały strony typu "Cairo confessions" czy "No shame in my game" gdzie młodzi Egipcjanie i Egipcjanki rozmawiają bez skrępowania o sprawach intymnych, o których nie mogą dowiedzieć się z mediów publicznych, podręczników czy porozmawiać w domu i w szkole. Rozmawiają często pod pseudonimami. Ale to jeszcze rzadkość, dla większości Egipcjan seks i wszystko z nim związane to czarna, kosmiczna dziura.
W Egipcie od dziewczyny oczekuje się dziewictwa w momencie ślubu. Seks pozamałżeński jest codziennością, ale jest czymś o czym oficjalnie się nie mówi, to jest haram. Egipskim młodym coraz trudniej zawrzeć związek małżeński ze względu na gwałtownie rosnące koszta – w świecie arabskim ślub to rodzaj kontraktu małżeńskiego, w którym na panie młodym i jego rodzinie spoczywają koszta zabezpieczenia przyszłości panny młodej. To zazwyczaj duże pieniądze. Z tego powodu wielu młodych ludzi na długie lata wyjeżdża do pracy do bogatych krajów Zatoki Perskiej, żeby zarobić na żonę. W egipskich miastach trudno znaleźć nowożeńców przed trzydziestką. To rodzi wśród młodych frustracje, przede wszystkim na tle seksualnym. Kwitnie zina – czyli seks pozamałżeński oraz pornografia - wszystko to, co związane jest z nagim kobiecym ciałem, tak upragnionym przez młodych mężczyzn.
Nieliczne sex-shopy istniały legalnie w Kairze jeszcze przed arabską wiosną, policja przymykała na nie oko, ale bardzo trudno było je znaleźć na kairskich ulicach – były typowym przykładem egipskiego myślenia: wszyscy wiedzieli, że są, ale nikt nie mówił o tym głośno. Po rewolucji w 2011 na fali krótkotrwałej wolności i powiewu liberalizmu, powstało kilka nowych. Rewolucja wywołała jednoczesną eksplozję wolności i religijnego fundamentalizmu. Kiedy w 2012 - półtora roku po obaleniu prezydenta Mubaraka do władzy doszło Bractwo Muzułmańskie prawie wszystkie, i tak znikome, liberalne zdobycze egipskich aktywistów zostały wyrzucone na śmietnik przez brodatych tradycjonalistów. Sex-shopy poszły na pierwszy ogień. Na szczęście rok potem władzę przejęła armia, zniszczyła fundamentalistów i do kraju powróciła krucha normalizacja i stabilizacja. Powróciły też sex-shopy.

Ogromne biusty i dwa paski tygrysiego futra

Większość erotycznej bielizny w kairskich sklepach pochodzi z Turcji, Syrii i oczywiście z Chin. Turcja w porównaniu z Egiptem to oaza liberalizmu, ale i Syria przed wybuchem tragicznej wojny była krajem, gdzie bielizna czy gadżety erotyczne były o wiele łatwiej dostępne niż w Egipcie i zdecydowanie mniej szokowały społeczeństwo. Kilka sex-shopów w Kairze prowadzą syryjscy uchodźcy.
Prowadzony przez Syryjczyków sklep Baha' Makki leżący w dzielicy Qasr al-Nil swoją nazwę wziął od popularnej marki tureckiej bielizny erotycznej. Na wystawie pokryte ostrym makijażem manekiny z ogromnymi biustami odziane tylko w dwa paski tygrysiego futra. Trzy elegancko ubrane młode dziewczyny (jedna w hidżabie) grzecznie i bez zbędnej ekscytacji oferują ogromny wybór bielizny erotycznej, maści pobudzających, afrodyzjaków, sex-zabawek i podobnych gadżetów. Wybór szeroki, ale jednak będący tylko częścią tego, co można znaleźć w Polsce. To ciągle początki tego typu rynku w Egipcie.
Jak mówią sprzedawczynie, największym wzięciem cieszą się całe erotyczne kreacje, jak np. kobieta-kot będąca potwornie kiczowatą kombinacją czarnej bielizny, siatkowych pończoch, mikro-stanika oraz maski udającej kota (kotkę). Wszystko przeplatane złotymi nitkami i zdobione cekinami. Popularne są tureckie "domina" – jak określa je jedna ze sprzedawczyń, czyli skórzane kombinezony, do których obowiązkowe są skórzane pejczyki, niektóre z rączką w kształcie penisa oraz urocze kajdanki obramowane różowym futerkiem.
Popularnością cieszą się też kostiumy pielęgniarek oraz.... strażaków.

Sex-shopy miedzy meczetami

Przekrój klienteli? Jak mówi właściciel sklepu, ponad 70 proc. to kobiety w każdym wieku, z czego dużą część stanowią munaqabbah (arab. w nikabach) zasłonięte od stóp do głów.
Pamiętam, kiedy byłem w Arabii Saudyjskiej, gdzie prawie wszystkie kobiety są munaqabbah, zwróciłem uwagę na bardzo dużą ilość sklepów z erotyczną bielizną, rozsianych w monstrualnych galeriach handlowych wciśniętych pomiędzy równie ogromne meczety.
Sklep Saxon w dzielnicy Mohandisin mieści się na drugim piętrze nowoczesnego biurowca. Nie ma żadnych znaków wskazujących drogę do tego przybytku rozpusty. Sklep ma ogromną grupę stałych klientow, a kto jest tutaj pierwszy raz, musi pytać o drogę okolicznych sprzedawców. Koronkowe majtki za 350 funtów (170 zł) zapinane na srebrne zatrzaski z wiszącymi w kroku frędzlami i świecącą różnokolorowymi diodami głową papugi na łonie są jednym z hitów sezonu. Podobno preferują je panie powyżej 40. Do tego szeroki wybór kostiumów, oprócz strażaków i pielęgniarek, dużo paramilitarnych lateksowych "mundurów" nabijanych ćwiekami. Czarny, błyszczący "Zły glina" (made in Turkey) z quasi-nazistowską czapką i z zestawem lekkich pejczy kosztuje 1350 funtów egipskich (ok. 600 zł).
- Turyści, cudzoziemcy? – dziwi się właściciel (tym razem Egipcjanin) – prawie wcale ich tutaj nie ma. Tu przychodzi kairska middle i upper-class, nawet poważni panowie z długimi brodami i zibibami na czołach (znamię od częstego uderzania głową w modlitewny dywan – symbol bogobojności w krajach arabskich) całkiem często tutaj bywają, zazwyczaj ze swoimi munaqabbah. Szepcą coś między sobą, a potem wybierają i szybko wychodzą. Majtki ze świecącą papugą, złote body i futrzane kajdanki wędrują do bogobojnych domów.
Jednak najwięcej sprzedaży odbywa się obecnie drogą internetową.

Piekło i raj pod nikabami

- Tak jest łatwiej, dyskretniej i bezstresowo dla wielu – mówi właściciel sklepu Soleil także w dzielnicy Mohandisin – często przychodzą do nas klientki, oglądają w milczeniu rzeczy, a potem pytają niby od niechcenia, o możliwość zakupu drogą internetową. Wychodzą z pustymi rękoma, ale ja wiem, że jeszcze tego samego dnia kupią wielki wibrator albo kulki gejszy przez internet. I rzadko się mylę.
W Soleil najlepiej sprzedają się wibratory, niektóre bardzo wyrafinowane w cenie od 200 do 800 funtów. Dobrze idą też lateksowe majtki z zamontowanym sztucznym penisem, nakładki na prącie i tureckie kneble dla "niesfornych" panów i pań. Żele, lubrykanty i balsamy podniecające to pestka - to dodajemy czasem gratis do większych zakupów – mówi właściciel."Bad Kitty" – biały kostium stylowo podarty i poplamiony czerwoną farbą mającą oznaczać krew plus pejcz i skórzana czarna maska cieszy się podobno powodzeniem wśród artystów i co zamożniejszych intelektualistów kairskich. No i "Space girl" – skajowy kostium kosmonautki z licznymi otworami zwieńczony stylowym hełmofonem z antenkami. Za jedyne dwa tysiące funtów. Z Francji.
- Teraz jest dobrze – mówi właściciel Soleila – kiedy rządzi armia czuć lekki powiew świeżego powietrza, ale kiedy rządzili brodaci, bili nam szyby i podpalali sklepy. Ja dostałem nakaz zamknięcia. Ale nawet teraz czasem nachodzą mnie brodate typki i grożą spaleniem sklepu, dostaję też masę anonimów. Mam oczywiście ochroniarzy. Egipcjanie zaczynają coraz bardziej liberalnie myśleć - dodaje – no, przynajmniej niektórzy z nich.
Informatyk Maher znajduje w internecie stronę WHO i czyta na głos:
”Deklaracja Praw Seksualnych Światowej Organizacji Zdrowia: Prawa seksualne należą do uniwersalnych praw człowieka, bazujących na niezbywalnej wolności, godności i równości wszystkich istot ludzkich. Ponieważ zdrowie jest fundamentalnym prawem człowieka, tak samo podstawowym prawem musi być jego zdrowie seksualne. W celu zapewnienia zdrowego rozwoju seksualności jednostek ludzkich i społeczeństw wszystkie społeczeństwa muszą uznawać, promować, szanować poniższe prawa seksualne i bronić ich wszystkimi środkami. Zdrowie seksualne rozwija się w środowisku, które uznaje, respektuje i szanuje te prawa seksualne".
- Wiesz co się dzieje pod nikabami? – śmieje się moja egipska znajoma - Nawet nie masz pojęcia! Piekło i raj!

Władze chińskiej prowincji Anhui zdecydowały, że pracownice pójdą na menstruacyjny urlop. Zostaną w domu pod warunkiem przedstawienia zaświadczenia lekarskiego. W ten sposób dołączą do koleżanek z prowincji Hubei i Hainan. Ustawa obozywac bedzie od 1 marca. Urlop menstruacyjny wywołuje kontrowersje. Chinki zastanawiają się, jak na nowe przepisy zareagują pracodawcy. Stawiają pytanie, czy będą chcieli je zatrudniać. Comiesięczne nieobecności mogą przecież spowodować spore straty finansowe. Co ciekawe, sami lekarze też podają w wątpliwość okresowe zwolnienia. Trudno im bowiem ocenić poziom cierpienia pacjentki. 

Warto dodać, że Chiny nie są jedynym państwem, które wprowadziło taki system urlopów. Wcześniej zrobiły to Indonezja i Tajwan. A tam... praktyka "wolnego" z powodu okresu jest stosowana dość rzadko. Oznacza to więc chyba, że pojawiające się wątpliwości mają znaczenie. 
http://natemat.pl/171823,wolne-z-powodu-okresu-chinki-ida-na-platny-urlop-menstruacyjny

niepokalane poczecie Judasza i antypapieze

Garsc sensacji i zastanowienia sie nad popularnoscia wspolnot Sedewakantystycznych. Sede Vacante- pusty tron z laciny. Zgromadzenia te nie zgadzaja  sie postanowieniom Soboru Watykanskiego II nad wyborem papiezy, sposobem przeprowadzenia mszy, ogolna nauka Kosciola. Sedewakantysci, uwazaja, ze wszyscy papieze posoborowi od Jana XXIII do Franciszka, sa niewazni.
Grzegorz XIII, Jan XX, Pius II, Walerian, Michal i siedmiu Piotrow II. To znani antypapieze dzisiejsi. Piotr II (Manuel Corral), Michal I (David Dawden), Grzegorz XVII (Clemente Gomez).

Michał I (David Bawden)Grzegorz XVII (Clemente Gomez)

Piotr II (Manuel Corral)

Antypapieże zgłaszają pretensje do tiary z przyczyn teologicznych lub… psychiatrycznych. 


Doczytajmy jak antypapieze dochodza do wladzy.

Kiedy w połowie maja 1999 roku stu kanadyjskich policjantów wkroczyło na teren klasztoru Magnificat, usytuowanego u stóp Mont Tremblant (Quebec), spodziewali się większego oporu. Na kilkuhektarowej posiadłości mieszkało przecież 200 osób. Zamiast bandy rosłych mężczyzn ujrzeli jednak uśmiechniętych zakonników i całe rodziny z dziećmi. Gdy na dziedzińcu pojawił się wreszcie Jean Gaston Tremblay, zapanowało chwilowe poruszenie. Zakonnicy pochylili głowy na znak pokory, kobiety szlochały klękając, co lekko zbiło policjantów z tropu. Dla wszystkich mieszkańców Magnificat, Tremblay był ich papieżem, Grzegorzem XVII, któremu winni byli szacunek i posłuszeństwo. I to od 1968 roku. Na mundurowych teatralne gesty nie zrobiły jednak wrażenia. Aresztowali samozwańczego kapłana i zabrali na posterunek, by go przesłuchać.Dla nich był mężczyzną z pokaźną kartoteką. Wszyscy wzruszali bezradnie ramionami, gdy słyszeli o kolejnych dogmatach Apostołów Nieskończonej Miłości, wspólnoty, której przewodził Tremblay. A był to szereg naprawdę kuriozalnych przedsięwzięć i idei: legalnie zasiadających papieży w Watykanie, Pawła VI i Jana Pawła II, obłożył ekskomuniką, Isaaca Newtona i Judasza ogłosił świętymi, podobnie jak własnych rodziców. W matce widział zresztą inkarnację Matki Boskiej. Napisał nawet encyklikę w której ogłosił dogmat "o niepokalanym poczęciu Judasza". Na wszystkie te wariactwa, w imię wolności słowa i wyznania, policjanci nie zwracali uwagi. Zarzutów o stosowaniu przemocy wobec podwładnych i wykorzystywaniu seksualnym dzieci nie mogli zignorować.

Stopniowa przemiana

Zanim świat usłyszał o Gastonie Tremblay'u i osobliwym kulcie, jakim był otoczony, myśl utworzenia własnej wspólnoty kiełkowała w nim długo. W szczytowym momencie swojej działalności Kanadyjczyk miał blisko 900 wyznawców. Na to pracował jednak lata. Urodził się 8 września 1928 r. w Rimouski (Quebec), w rodzinie o bardzo konserwatywnym podejściu do spraw wiary i kościoła. Ojciec był drwalem. Gdy usłyszał od 16-letniego syna, że ten chce wyjechać i poświęcić się życiu misyjnemu, nie robił mu przeszkód. Pomógł mu nawet dostać się do Montrealu, gdzie młody Gaston wstąpił do Zakonu Szpitalnego Św. Jana Bożego. Tam spędził najbliższe osiem lat.
W 1952 roku Tremblay dostał od arcybiskupa Montrealu, Paula-Émila Légera, pozwolenie na utworzenie własnej społeczności. Nazwał ją Zgromadzeniem Jezusa i Maryi. Była to wspólnota religijna, która skupiała się na propagowaniu życia w ubóstwie i powszechnej ewangelizacji. Członkowie społeczności podróżowali od miasta do miasta i nawoływali do modlitwy. Dopiero w 1958 r. osiedli na stałe w małej wiosce St. Jovite u stóp Mont Tremblant, gdzie po kilku latach wzniesiono obecny klasztor Magnificat.Jak to się stało, że z kilkudziesięciu osób, wspólnota rozrosła się do kilkuset? Wszystko za sprawą niejakiego Michaela Collina, francuskiego księdza, który przewodził wówczas wspólnocie Apostołów Nieskończonej Miłości (Apôtres de l'amour infini). Collin był starszy od Tremblay'a o 22 lata. Święcenia kapłańskie otrzymał w 1935 r., a piętnaście lat później stwierdził, że sam Chrystus powołał go na najwyższy urząd kościelny i ogłosił się papieżem – Klemensem XV. Miał już wtedy pokaźne grono zwolenników. Taką samowolką nie pozostawił Piusowi XII większego wyboru. Prawowity papież wykluczył go ze wspólnoty Kościoła i w 1951 r. obłożył ekskomuniką (użył przy tym określenia vitandus, czyli człowieka, którego należy unikać).Do pierwszego spotkania Tremblay'a i Collina doszło w roku 1960. Francuz zrobił na nim ogromne wrażenie. Nie do końca wiadomo co takiego miało miejsce w czasie kilku kolejnych miesięcy, ale już w 1961 r. doszło do połączenia obu wspólnot. Tremblay uznał Collina jako papieża, widząc w nim spełnienie fatimskiego proroctwa. Jako nowi Apostołowie Nieskończonej Miłości wszyscy zamieszkali w St. Jovite. Do połowy lat 60. grupa liczyła już kilkaset osób, przyciągając głównie katolików niezadowolonych z Soboru Watykańskiego II. Magnificat zaczęło zamieszkiwać coraz więcej rodzin z dziećmi. Wreszcie w 1968 roku sam Gaston Tremblay ogłosił się papieżem, przybierając imię Grzegorza XVII.

Ciemna strona mocy

Apostołowie Nieskończonej Miłości już od lat 60. wzbudzali wiele kontrowersji. Dogmaty wspólnoty skupiały się wokół wizji zbliżającej się apokalipsy, na którą należało się przygotować poprzez modlitwę i nawrócenie. Stąd stawianie misji ewangelizacyjnych jako priorytetowy cel społeczności (z czasem główny nacisk położono na pisanie książek i drukowanie broszur). Sam Trembley, oprócz kilku oryginalnych pomysłów przedstawionych na początku, uważał, że tylko on może uratować ludzkość – niczym Noe w czasie powodzi, ocali garstkę wybranych przed kataklizmem.
Wspólnota z każdym rokiem coraz bardziej odgradzała się od świata zewnętrznego. Jej członkowie nie korzystali z telefonów, radia i telewizji. Dzieci przestały być posyłane do szkoły. Nic zatem dziwnego, że grupa szybko zwróciła na siebie uwagę miejscowej pomocy społecznej. Pracownicy socjalni zaniepokojeni losem znajdujących się tam dzieci uzyskali sądową zgodę na przeprowadzenie wywiadu środowiskowego. Efekt był taki, że 17 dzieci trafiło do ośrodka opiekuńczego. Trembley nie zamierzał jednak czekać bezczynnie. Wraz z rodzinami i ich 55 pociechami uciekł, nie informując nikogo, gdzie jego społeczność się przeniosła. Za ten czyn (oficjalnie zarzucono mu porwanie) został aresztowany i trafił w 1977 r. do więzienia. Kolejną odsiadkę zaliczył w latach 1980-1981. Tym razem za stosowanie przemocy wobec podwładnych. Przez w sumie 30 lat trwała batalia między Apostołowi Nieskończonej Miłości a policją. Wspólnota kilka razy zmieniała miejsce zamieszkania, po jakimś czasie i tak wracała jednak do Magnificat.O społeczności Trembley'a było głośno w latach 90., kiedy wielu jej członków odchodziło i nie miało oporów, by publicznie opowiedzieć, co przez ostatnie lata przeżyli za zamkniętymi drzwiami. Jedną z nich był Joseph Daeges, który odszedł ze wspólnoty po 30 latach. Jego opowieść rzuciła nowe światło na grupę. – Ciągle wmawiali nam, że zbliża się koniec świata. Żyliśmy w poczuciu strachu. Mieliśmy ograniczony dostęp do rodzin spoza wspólnoty. Z rodzicami pozwalono mi się widzieć jeden, góra dwa razy do roku. Byli jednak i tacy, którzy normalnie pracowali, poza murami klasztoru. Z tego co wiem musieli oddawać wszystkie pieniądze na rzecz Apostołów – opowiadał na łamach miejscowej gazety. Kiedy w 1999 r. publicznie padły oskarżenia o wykorzystywaniu seksualnym nieletnich, policja wkroczyła.

Papieże na zawołanie

– Apostołowie Nieskończonej Miłości to grupa oparta na niezwykle silnym kulcie jednostki. Ludzi poddawano tam praniu mózgu i nie mam wątpliwości, że wielu z nich doznawało lub było świadkiem przemocy fizycznej i psychicznej. Tym samym grupa spełnia przesłanki, by traktować ją jak sektę – przekonywał Mike Kropveld, znany kanadyjski działacz, który pomaga wydostać się ludziom z ruchów sekciarskich.
Sprawa nie zakończyła się jednak pomyślnie dla prokuratora, który domagał się kary bezwzględnego więzienia dla Trembley’a i kilku wyświęconych przez niego "biskupów". Zarzuty o napastowaniu seksualnym dotyczyły odległych lat 60. i 70., dzięki czemu obrońcy samozwańczego papieża byli w stanie wykazali szereg błędów proceduralnych. Ostatecznie w 2001 r. Gaston został zwolniony i uniewinniony z wszystkich ciążących na nim zarzutów. W kolejnych latach wspólnota poszła w rozsypkę, co przypieczętowała śmierć samego Trembley'a w 2011 r. Małe grupki, które utożsamiają się jeszcze z Apostołami Nieskończonej Miłości istnieją jednak do dzisiaj.
Co ciekawe Gaston Tremblay i Michael Collin nie byli jedynymi, którym przyszło do głowy, by ogłosić się papieżami. Takich jak oni nazywa się ich antypapieżami (według słownika to osoby powołane na tron papieski nieprawnie, za pontyfikatu legalnego papieża lub w czasie gdy urząd papieski był nieobsadzony). Wciąż trwają spory co do liczby antypapieży w historii. Wymienia się od 36 do 43. W 1942 r. kardynał Giovanni Mercati, prefekt Archiwum Watykańskiego, sporządził listę historycznych antypapieży, która do dziś oficjalnie obowiązuje w kościele katolickim. Od tamtego czasu pojawiło się jednak wiele nowych nazwisk. Dziś każdy może ogłosić się papieżem, nie ponosząc z tego tytułu żadnych konsekwencji prawnych.
W 1978 r. imię Grzegorza XVII przybrał również Hiszpan Clemente Domínguez y Gómez, założyciel własnego kościoła palmariańskiego. W kwestii kanonizacji był równie oryginalny co Trembley, świętymi ogłosił bowiem Krzysztofa Kolumba i generała Franco. Postulował dogmat o niepokalanym poczęciu Józefa. W 1994 r. w Bazylice Laterańskiej próbował intronizować się Brytyjczyk Viktor von Pentz. Miał przybrać imię Linusa II, jednak nie zdążył, bo wcześniej został powalony na ziemię przez włoskich policjantów. Od 1998 r. w USA pod imieniem Piusa XIII działa Lucian Pulvermacher. W Polsce od 2006 r. trwa samozwańczy pontyfikat Grzegorza XVIII. W sumie na całym świecie żyje dziś 20 antypapieży. Czy mają wiernych? Twierdzą, że tak, choć Grzegorz XIX, który urzęduje w USA od 2001 r. twierdzi, że ich nie potrzebuje.

Zakonnic lesbijek jest całkiem sporo

Temat kontrowersyjny jak i polityka KK. Ksieza, ktorzy zrzucaja sutanne slychac sporo o zakonnicach powszechnie mowi sie, ze uciekla z milosci do ksiedza, ze nie pasowala do sluzby w kosciele lub... No wlasnie o byciu zakonnica lesbijka malo kto mowi. Az do tej pory. Ksiazka Marty Abramowicz juz zakupiona. To bedzie super deserek.

Zakonnic lesbijek jest całkiem sporo

Rozmowa z Martą Abramowicz, autorką książki "Zakonnice odchodzą po cichu"

Dodano: 17.02.2016, Aktualizacja: 20.02.2016
Byłe zakonnice nie opowiadają o swoim życiu, nie pojawiają się w mediach, czy więc nie istnieją? Marta Abramowicz postanowiła je odnaleźć i namówić do opowiedzenia o swoim życiu: o decyzji wstąpienia do zakonu, życia w nim, powodach odejścia i życiu po. Z książki"Zakonnice odchodzą po cichu" wyłania się niezwykły obraz różnorodnych kobiet, różnych historii, różnych miłości - w tym także jednopłciowej. O byłych zakonnicach, zakonnicach lesbijkach, kobiecej przyjaźni i miejscu kobiet w Kościele - rozmawialiśmy z autorką książki, Martą Abramowicz.
Habit już uszyty. Za dwa miesiące siostra Joanna uroczyście otrzyma go z rąk Mistrzyni. Ale teraz jest noc i siostra Joanna myśli tylko o tym, czy wszyscy zasnęli. Jest po komplecie, światła zgaszone. Nie wolno opuścić łóżka, nie wolno się odezwać. Siostra Joanna łamie reguły zakonne i wymyka się z pokoju. Przebiega pod ścianą, po schodach w górę, do biblioteki. Drzwi skrzypią. Trzeba uważać. Między regałami czeka już siostra Magdalena...

Dlaczego właśnie byłe zakonnice?
Marta Abramowicz: Bo chciałam im pomóc wyjść z szafy. Byłe zakonnice niechętnie się ujawniają ze swoją przeszłością. A jeszcze jak są lesbijkami to już w ogóle. Większość osób LGBT jest niewierząca, więc jak tu się przyznać do tego, że się było w klasztorze.

A dużo jest zakonnic-lesbijek?
Profesor Baniak, który bada księży, twierdzi, że przynajmniej jedna trzecia z nich jest homoseksualna, a wśród zakonników jest to jeszcze większy odsetek. Dlaczego w przypadku zakonnic miałoby być inaczej? Oczywiście w Polsce żadnych badań na ten temat nie ma.

A za granicą?
W Stanach Zjednoczonych w 1985 roku wyszła książka "Lesbian nuns. Breaking the silence" gdzie kilkadziesiąt nieheteroseksualnych byłych zakonnic pod nazwiskiem opowiedziało o swoim życiu. W 1985 roku! Mówiły, jak pierwszy raz zakochały się we współsiostrze, o sekretnych związkach w zakonach. Z książki wynikało, że zakonnic lesbijek było w klasztorach całkiem sporo.

U Ciebie dwie bohaterki, Joanna i Magdalena, zakochują się w sobie w zakonie i potem z niego uciekają. Czy poznałaś jeszcze jakieś zakonnice lesbijki? Czy spodziewałaś się?
Poznałam. Aż mnie samą zaskoczyło, że wśród moich rozmówczyń było aż tyle kobiet niehetero. Ale już żadna inna nie uciekła ze swoją współsiostrą z zakonu. Jedna poszła do klasztoru, bo się zakochała w zakonnicy. Inne odkryły swoją orientację już po zakonie, jak Ewelina. Dziś nosi irokeza, kolczyk i zupełnie nie wygląda na byłą zakonnicę. Do tego jest katechetką, więc musi się całkowicie ukrywać. Gdyby proboszcz się dowiedział o tym, że ma partnerkę, natychmiast by jej cofnięto misję kanoniczną i szkoła musiałaby ją zwolnić.


O co jej chodzi? Łączy je tylko duchowa więź. To chyba naturalne, że chcą jak najwięcej czasu spędzać ze sobą. Przecież w zakonie jest więcej takich przyjaźni. Siostry Maura i Aniela, one nawet pokoje mają obok siebie, na samej górze. Wszędzie razem chodzą, do pracy, na rekreację, na zakupy. Najmilsze i najbardziej uśmiechnięte osoby tutaj. Albo Julia z tą Gośką, co wszystkie podszczypuje, ich też się czepiają. Jak przybiegły spóźnione do kaplicy, to prosiły, żeby Joanna weszła z nimi, że niby gdzieś były razem, we trójkę. Albo Agata i Łucja z junioratu. Agata ostatnio zalewała się łzami, bo Łucja przez tydzień nie chciała się z nią spotykać. Już chyba jest dobrze, bo wczoraj razem chodziły po ogrodzie…

Czym dla Twoich rozmówczyń jest kobieca przyjaźń? Czy miałaś okazję o to zapytać?
Przyjaźń to w ogóle w zakonach sprawa skomplikowana i niebezpieczna. Przyjaźnie indywidualne zwane też partykularnymi są zakazane. Siostry mają postępować w myśl zasady: rzadko jedna, nigdy dwie, zawsze trzy lub więcej. Przełożone nie wyjaśniają tej reguły, ale można przypuszczać, że ma chronić przed "zakazaną miłością". Zresztą jeśli chodzi o relacje męsko-damskie też panuje obsesja - siostry opowiadały, że nawet przelotna rozmowa z księdzem wydawała się przełożonym podejrzana i trzeba się było wystrzegać jakiegokolwiek kontaktu z mężczyznami. Wydaje się czymś bardzo ciekawym takie skupienie na seksualności w świecie, gdzie ta seksualność z założenia jest zupełnie wyeliminowana. Przecież siostry składają śluby czystości.

Czy zakochanie w księdzu jest głównym powodem odejść? Ludzie tak myślą...
Moim zdaniem zupełnie nie. Tylko jedna z moich bohaterek zakochała się w zakonniku, ale kiedy odchodziła, on był wciąż kapłanem. Ta miłość stała się dla niej impulsem, bo z innych przyczyn nie widziała sensu w życiu w zakonie.

To jakie to przyczyny? Dlaczego zakonnice odchodzą?
Odchodzą, bo kiedy szły do zakonu wierzyły, że odnajdą tam Boga i będą mogły czynić dobro. A potem okazuje się, że tego dobra czynić nie mogą, a przełożona, w której mają widzieć wolę Boską nakazuje im rzeczy sprzeczne z ich sumieniem. Przestają więc widzieć sens życia zakonnego. Często zajmuje im kilka lat, żeby na nowo ułożyć sobie relację z Bogiem, odnaleźć się na nowo w świecie. Otoczenie im tego nie ułatwia, bo rzadko kiedy chce je zrozumieć.

Jak się żyje Joannie i Magdalenie?
Historia ich miłości jest jedną z najpiękniejszych, jaką poznałam. Nie będę zdradzać puenty, bo chcę, żeby każdy sam ją usłyszał i przeżył.

Jakiej reakcji na książkę się spodziewasz?
Myślę, że będzie to trudna lektura dla sióstr przełożonych, o ile oczywiście po nią sięgną. W książce piszę, że one też są ofiarami sytuacji, w której kobieta w Kościele o niczym nie decyduje.

Poruszasz w książce kwestię "przedsoborowości kobiet w Kościele". Czy Twoim zdaniem to ma wpływ na to jak w ogóle kobiety w Kościele Katolickim są postrzegane?
To od razu wyjaśniam - pozycja zakonnic jest odbiciem tego, jak Kościół traktuje kobiety. W średniowieczu zdecydowano, że kobieta musi być pilnowana przez mężczyznę. Czyli albo ma mieć męża, albo jeśli chce zostać zakonnicą, może żyć tylko w zamknięciu, za klauzurą, w zakonie kontemplacyjnym. Dopiero w XIX wieku powstał nowy typ zakonów - zgromadzenia czynne, gdzie siostry pracowały na rzecz bliźnich - leczyły chorych, opiekowały się biednymi, prowadziły szkoły. Przez długi czas te zgromadzenia wydawały się Kościołowi podejrzane, w końcu uznano ich istnienie, ale zakonnice były pod czujną obserwacją księży i biskupów. Do początku XX wieku Kościół tez był niechętny kształceniu kobiet - nawet nauka pisania i czytania mogłaby prowadzić do kreślenia listów miłosnych i lektury romansów. Pierwsze kobiety poszły na studia w końcówce XIX wieku - wywalczyły to sobie, nikt tam na nie nie czekał. A kiedy w latach 60 Sobór Watykański II dokonał rewolucji w życiu zakonów, na sali nie było ani jednej zakonnicy, choć stanowiły one 80% całej społeczności zakonnej w tym czasie. Do teraz jest ich o 500 tysięcy więcej niż zakonników!


Joanna czeka na Magdalenę na peronie z bukiecikiem chabrów. Czerwiec, jest gorąco. Pociąg się spóźnia. Magdalena nie ma na sobie czarnej spódnicy i białej bluzki. Nie ma skromnej fryzury. Niesforne loki, sukienka w kwiaty. Joannie szybciej bije serce: jaka piękna! W zakonie mają być jutro po południu.

Seksualność: to też w książce się pojawia - że o seksualności, erotyzmie wśród księży się mówi, ale zupełnie zapomina się o kobietach. Czy rozmawiałaś o tym ze swoimi bohaterkami?
Tak pytałam o to. Moje bohaterki opowiadały mi, jak wyglądał ich dzień. Pobudka o 5.30, pierwsze modlitwy - w sumie 5-6 godzin modlitw dziennie, praca na rzecz wspólnoty, czyli sprzątanie, gotowanie, pranie, praca w placówkach prowadzonych przez zgromadzenie, czyli w przedszkolach, szkołach, ośrodkach opieki. A jeszcze trzeba ustroić ołtarz w kościele, jeszcze księdzu posprzątać. O 22 padały z nóg. W takich wraunkach trudno o jakąkolwiek seksualność.

Jak książka, praca nad nią wpłynęła na Ciebie? Czy czujesz, że Cię zmieniła, Twoje poglądy na np. Kościół, religię, kobiecość?
Tak. Nie znałam wcześniej żadnej zakonnicy, nie miałam żadnych wyobrażeń na ich temat. A teraz zobaczyłam jak bardzo jesteśmy podobne. Joanna i Magdalena odeszły z zakonu - dziś działają w Amnesty International, są wegankami, opiekują się bezdomnymi zwierzętami. Inne moje bohaterki wybrały życie, w którym pomagają innym. Ich wartości są głęboko humanistyczne, ktoś mógłby powiedzieć - chrześcijańskie. Mam poczucie, że nas, cyklistów, ekologów, wegetarian, działaczy na rzecz wszelkich istot żywych i lepszego świata, łączy z byłymi zakonnicami bardzo wiele...


W tekście wykorzystano fragmenty książki Marty Abramowicz, "Zakonnice odchodzą po cichu"

Wydawnictwo Krytyki Politycznejhttp://queer.pl/artykul/196883/zakonnice-odchodza-po-cichu-rozmowa-z-autorka-marta-abramowicz